Recenzja Sezonu 1

Ucieczka (2020)
Natalie Bailey
Kate Dennis
Domhnall Gleeson
Merritt Wever

Znajomi z pociągu 

Fabularny punkt wyjścia jest może wydumany, ale chodzi tylko o to, by zderzyć dwójkę osób z (wspólną) przeszłością i po (różnych) przejściach. Cała alchemia "Ucieczki" polega przecież na
Znajomi z pociągu 
Ekranowe romanse zazwyczaj zasadzają się na schemacie "dzieliło ich wszystko, połączyło ich… coś" (czytaj: scenarzyści). "Ucieczka" odwraca ten porządek: to opowieść o parze, którą łączyło wszystko, ale "coś" rozdzieliło. A że większa część akcji toczy się w pociągu, mamy tu nie tylko wdzięczną scenografię, ale i wdzięczną metaforę. Serial autorstwa Vicky Jones stawia bowiem pytanie: czy da się pociągnąć za hamulec życia, zmienić tor w biegu, odwrócić kierunek jazdy? Cóż, na pewno da się z tego wycisnąć ciekawą historię.

Już pierwsza scena inauguruje taką przestrzenną symbolikę. Ruby (Merritt Wever) nie może wysiąść z samochodu, bo zaparkowała w ciaśniutkiej przegródce na anonimowym parkingu przed jakimś anonimowym centrum handlowym. Oto klatka mieszczańskiego dobrobytu: z iPhone'em w jednej ręce i matą do jogi w drugiej kobieta może co najwyżej dopasować się do społecznych kolein i lamentować nad wyborami, które doprowadziły ją do miejsca, w którym się znalazła. Dlatego, kiedy niespodziewanie dostaje wiadomość o treści "ucieczka", coś w niej pęka.


Okazuje się, że 17 lat temu Ruby zawarła pakt z ówczesnym chłopakiem, Billym (Domhnall Gleeson): mają spotkać się na stacji Grand Central w Nowym Jorku, wsiąść do pociągu i ruszyć przed siebie, zostawiając w tyle wszelkie zobowiązania i zmartwienia. Oczywiście, nie sposób udać się w taką podróż bez bagażu osobistego problemów, żalów i kompleksów. W ciasnej przestrzeni pędzącego pociągu Ruby i Billy będą więc musieli dokonać rachunku sumień i zadecydować, czego tak naprawdę chcą od życia.

Fabularny punkt wyjścia jest może wydumany, ale chodzi tylko o to, by zderzyć dwójkę osób z (wspólną) przeszłością i po (różnych) przejściach. Cała alchemia "Ucieczki" polega przecież na subtelnej grze, jaką toczą między sobą bohaterowie. Plan wszedł w życie, ale Ruby i Billy nie widzieli się od lat, żadne z nich nie wie, co popchnęło drugie do tego desperackiego kroku, nie są już tymi samymi ludźmi, którzy za młodu umówili się na ucieczkę. Nie wiadomo więc, co jest w ich zrywie romantyczne, a co cyniczne, co desperackie, a co wyrachowane.

Fabuła "Ucieczki" sprowadza się więc do narracyjnego kluczenia, retardacji: związek między bohaterami to przecież ciąg falstartów i dygresji, podchodów i uników. Dlatego tak ważni są tu aktorzy. Wever i Gleeson muszą powiedzieć dużo o swoich postaciach, zanim jeszcze zaczną ujawniać fakty. Muszą wykrzesać iskry interakcji, na długo zanim do "czegoś" między nimi dojdzie. I choć zaczynają w blokach startowych typażu – kura domowa kontra Piotruś Pan – to ostatecznie kreują złożone, wiarygodne portrety dwójki osób na wspólnym zakręcie życiowym.


Aktorski duet to zdecydowanie największy atut serialu. Wever i Gleeson zgrabnie utrzymują delikatny balans niepewności, lawirując między odruchami czułości i niepewności, między napadami pożądania a gestami frustracji. Oraz między byciem sympatycznym a… okropnym. Taka już cena wielowymiarowości: Ruby i Billy nie są jedynie godnymi współczucia ofiarami własnych życiorysów. Sami regularnie używają niesportowych zagrań i ciosów poniżej pasa. Czasem nawet niechcący: przy wszystkich dobrych intencjach nie mogą przestać się ranić, raz za razem mówiąc sobie coś, co niechcący okazuje się okrutne.

Proste: "Ucieczka" jest serialem o relacjach. O tym, jak idea bycia razem podszyta bywa mniej szlachetnymi impulsami. O tym, jak dwie osoby mogą być sobie najbliższe na świecie, ale pod jakimś względem wciąż pozostać zupełnie sobie obce. O tym, jak dwie strony związku różnią się punktami widzenia i interesami, a granice między nimi przebiegają raz wzdłuż, a innym razem w poprzek genderowych wytycznych. O tym, jak w drogę wchodzą sobie sprzeczne modele miłości: romantycznej, małżeńskiej, własnej.

"Ucieczka" intrygująco dramatyzuje ten współczesny mętlik priorytetów: bądź sobą, ale pracuj nad zmianą, jesteś zwycięzcą, ale musisz nauczyć się przegrywać, dbaj o swoje interesy, ale wsłuchuj się w potrzeby innych. Nieprzypadkowo Billy jest wypalonym coachem, który sam nie wierzy we własną samopomocową propagandę. Nieprzypadkowo większość zwrotów akcji odbywa się tu za pośrednictwem fetyszy XXI wieku: iPhone’a albo Macbooka. Jones opowiada przecież o ludziach szamoczących się w sidłach "dobrobytu", "sukcesu", "spełnienia". Nic dziwnego, że czasem mają wszystkiego dosyć, chcą ukraść sukienkę ze sklepu, masturbować się w kiblu, zwymyślać publicznie tłum ludzi, porzucić rodzinę, wsiąść do pociągu byle jakiego.


I jeśli taki bezpruderyjny egzystencjalizm kojarzy się komuś z "Fleabag", to kojarzy się dobrze. Vicky Jones reżyserowała wcześniej m.in. sceniczną wersję serialu Phoebe Waller-Bridge. Sama Waller-Bridge jest zaś producentką "Ucieczki" i gra w niej drugoplanową rolę. "Ucieczka" siłą rzeczy zaciąga więc dług u "Fleabag" i głosi podobnie "brudną", tragikomiczną prawdę o człowieczeństwie. Jones jednak nie tyle idzie za ciosem, co potulnie drepcze w ogonie. Obyczajowe pazurki ma bowiem spiłowane przez nudne zabawy z gatunkiem.

W dwóch pierwszych odcinkach "Ucieczka" brawurowo inauguruje swoją serialową tożsamość. W trzecim, zamiast po prostu brnąć dalej w związek Ruby i Billy’ego, serial jednak niespodziewanie zjeżdża na boczny tor. Ta wolta zaburza delikatną równowagę między bohaterami: choć bliscy Ruby do końca pozostają graczami trzeciego planu, do akcji wkracza nagle osoba z przeszłości Billy'ego. Co gorsza, Fiona (Archie Panjabi), mściwa asystentka mężczyzny – bo o niej mowa – przypomina bardziej scenariuszową komplikację niż pełnoprawną postać. Jej machinacje są nazbyt "serialowe", gryzą się z ustanowioną na stacji początkowej konwencją psychologicznej tragikomedii. Niby dodają fabule intensywności, ale to intensywność taniego qui pro quo i jałowych przepychanek.

Taki zgrzyt to oczywiście za mało, by wykoleić cały fabularny pociąg. "Ucieczka" ewidentnie traci jednak parę właśnie wtedy, gdy próbuje sztucznie nabrać tempa. Zupełnie jakby Jones nie wierzyła, że wystarczy jej dwójka ludzi w ciasnym pociągowym przedziale. Tymczasem akcenty rodem z thrillera nie dostarczają dreszczy, zwrot w stronę detektywistycznej komedii absurdu jest cokolwiek absurdalny, a prawdziwą zagadką pozostaje przybywający znikąd i donikąd prowadzący poboczny wątek pewnego niezręcznego romansu.

Wszystkie te skoki w bok nie tylko rozcieńczają napięcie, ale też zaciemniają – zamiast komplikować – przesłanie. Nagle robi się zbyt tłoczno, scenariuszowa uwaga się rozprasza. O ironio: oglądanie "Ucieczki" faktycznie przypomina pod tym względem jazdę pociągiem. Wyobraźcie sobie, że podróżujecie w przedziale z całkiem znośnymi współpasażerami, a tu nagle dosiadają się postacie z innej bajki: jakaś nikczemna asystentka, jakaś nierozgarnięta policjantka, jakaś ekscentryczna taksydermistka. Pierwszy odruch: ucieczka.
1 10
Moja ocena sezonu 1:
6
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones